Kontakt z nami

Aktualności

Ujawniono horror, w którym wchodzisz na własne ryzyko: nisko wiszące słońce

Opublikowany

on

Kilka miesięcy temu, współpracując z autorem horrorów Robem E. Boleyem, iHorror zorganizował konkurs. Zwycięzca konkursu otrzyma spersonalizowaną historię grozy, która zostanie opublikowana na naszej stronie. Wreszcie nadszedł ten moment! Zwycięzca naszego konkursu, Ian Murphy, odpowiedział na serię pytań dotyczących swojego życia i osobistych poglądów na temat horroru, a Boley stworzył historię idealnie pasującą do jego odpowiedzi. Mam przyjemność zaprezentować wszystkim naszym czytelnikom tę historię Lovecrafta! Gratulacje, Ianie!

Nisko wiszące słońce

przez,

Roba E. Boleya

Wieczorny mrok zapada, gdy Wierni przybywają, by zabić człowieka znanego niegdyś jako Murphy. Stoi na końcu długiej kolejki po bilety, która ciągnie się od Teatru Nowego aż do krańców Lunar Acres – pływającej fortecy, w której znajdują się ostatnie resztki ludzkiej cywilizacji. Wpatruje się w wodę, oczarowany błyszczącą plamą krwi i zastanawia się nad przepaścią przeszłości i teraźniejszości.

Ich delikatne kroki rejestrują się zbyt późno. Kiedy odwraca się i podnosi łokieć, zardzewiałe ostrze wbija mu się w ramię. Ostra agonia trzeszczy wewnątrz rany. Chrząka i przykłada dłoń do twarzy zakapturzonego napastnika. Jego potworna głowa odchyla się do tyłu.

Zielonkawe światło zmierzchu mieni się na jego łuskowatej twarzy. Gogle zakrywają oczy. Szarpie wąż biegnący od nozdrzy do skrzeli na szyi. Zielonkawo-niebieskie łuki krwi przecinają powietrze. Wyciąga miecz i używa napastnika jako tarczy. Tak jak się spodziewał, co najmniej dwa kolejne szarże do przodu. Metal uderza o metal.

Jego własny kaptur opada do tyłu, odsłaniając bliznę na prawym policzku i długie, zawiązane warkocze brody zakrywające lewą połowę twarzy.

„To Półbrody!” – krzyczy chłopiec.

Wielu zgromadzonych bije brawa. Kilku próbuje rozpocząć intonację, ale nie udaje się to, jak uparty płomień przeżuwający mokre drewno. Dzieci przyglądają się jego makabrycznej pracy oczami pełnymi zachwytu. Ich rodzice ściskali skórzane torby wypełnione łuskami.

Jego dłonie i stopy tlą się ze złości. Dźga i sieka napastników. Jego miecz rozcina gardło Wiernego. Bulgocze i syczy. Jego ramię krzyczy, gdy obraca się i uderza innego. Roztrzaskał szyję pierwszego napastnika – teraz krwawiącego z licznych ran kłutych – ale nie pozwolił ciału upaść. Czas dać tłumowi to, czego chce – i zapewnić sobie odwrócenie uwagi. Staje za swoją ofiarą, kobietą. Bez znaczenia. Dzięki jej piersiom łatwiej jest utrzymać ją w pozycji pionowej. Utrzymuje ostrze poziomo poniżej brzucha. Metal jest prążkowany blisko osłony, więc drapie go w górę.

Łuski w chłodnym kolorze odsłaniają brzuch suki, odsłaniając pod spodem blade ciało. Łuski uderzają o drewniany pomost, a tłum rzuca się do przodu, wiwatując i przeklinając jednocześnie. Drapie się jeszcze dwa razy, po czym pozwala, aby rozebrane zwłoki upadły z hukiem w dół. Zakładając kaptur i chowając miecz, odsuwa się od rojącego się tłumu.

Ostry ból przeszywa jego klatkę piersiową.

A potem jeszcze raz.

Patrzy w dół.

Z jego mięśni piersiowych wystają teraz dwa grube harpuny. Ktoś strzelił do niego od tyłu. Wierni byli odwróceniem uwagi od prawdziwego ataku, sposobem na wypłoszenie go.

„Skurwysyn” – mówi, a słowa są już zaprawione krwią.

Trzy kroki później, potykając się, spada z nabrzeża i rozpryskuje się w oceanie. Opadając na dół, po raz ostatni czyta namalowany baner rozwieszony na promenadzie. Dziś wieczorem: Światowa premiera Legendy Półbrodego!

Wokół niego roją się bąbelki. Macha wodą i macha włóczniami wystającymi z jego piersi, w obu przypadkach nie robiąc większych postępów. Zgniły ocean ciągnie go w dół.

***

Ponad całe życie temu Murphy obudził się z czymś śliskim i gęstym wijącym się w jego wnętrznościach. Powietrze było słone na jego kredowym języku. Nie pamiętał, żeby tyle pił, a jednak siedział na kanapie, a nie w łóżku, ubrany jedynie w podarty szlafrok, spod którego ciekawie wyglądało kilka tatuaży nawiązujących do tego dziwnego, nowego dnia. Podniósł się na niepewnych nogach, a podłoga się pod nim zakołysała. Bolały go podeszwy stóp, jakby szedł po gorącym asfalcie. Piekło?

Kuśtykał po korytarzu. Drzwi do jego sypialni – naprzeciwko łazienki – były otwarte. Napiwki z baru z wczorajszego wieczoru leżały zmięte i rozrzucone na podłodze obok jego zakurzonego futerału na gitarę. Kieszenie jego dżinsów były wywrócone na lewą stronę, jakby dżins wzruszał ramionami „whatchagonnado”. Potrząsnął głową. Te banknoty i monety powinny były gromadzić się w banku, zamiast przeciekać mu między palcami. Nigdy nie radził sobie dobrze z pieniędzmi. Pijesz za dużo i oszczędzasz za mało– tak powiedziała przed wyjściem po raz ostatni. Teraz on był w Kalifornii, a ona równie dobrze mogła być w innym świecie. To było wiele lat temu, a jej słowa wciąż go prześladowały.

Tylko jedne drzwi na korytarzu były zamknięte, te, które on i jego współlokator Keith podnajęli facetowi, którego prywatnie nazywali Zamkniętym. Jak przez mgłę pamiętał, jak był zaskoczony, gdy wczoraj wieczorem wrócił do domu, gdy drzwi były otwarte.

Krzywiąc się, powlókł się do łazienki i próbował skupić się na porannym rytuale, który go miał przed sobą – na obserwowaniu The Daily Show, jedząc miskę Special K i czytając wczorajszy tekst. Czuł, że obecny scenariusz jest mu bliski. To może być ten, który w końcu się opłaci – ten, który uczyni go bogatym i sławnym oraz zapewni mu dom tuż nad oceanem. Tak naprawdę chciał tylko zobaczyć jedną ze swoich historii na dużym ekranie. Pieniądze też by nie zaszkodziły. Dom przy plaży. Chciał obudzić się z oceanem za tymi drzwiami.

Podłoga znów się zakołysała. Chwycił się ściany. Tępy ból skwierczał w jego dłoni.

– Skurwysyn – powiedział, zaskoczony szorstkością w swoim głosie.

Odwrócił dłoń. Jego szczęka opadła. Jego serce nabrało postrzępionego, punkowego rytmu. Delikatne ciała na obu jego dłoniach spuchły w górę, jakby zrobił sobie nowy tatuaż, tyle że nie było tam atramentu – tylko ciepło i ból. Przechylił obie ręce i dostrzegł może niewielki przebłysk prostego, ale obcego symbolu. Stylizowany X lub zniekształcona gwiazda. Opierając się o ścianę, sprawdził podeszwy swoich stóp. Oni także mieli tę samą tajemniczą czułość i wzniosłe ciało. Jego żołądek jęknął. Piekło?

Pokuśtykał do toalety i się wkurzył, chwytając ją jedynie opuszkami palców, na wypadek gdyby dolegliwość była zaraźliwa. Spłukany podszedł do lustra w obawie, że zobaczy na twarzy wypukłości. Na szczęście tylko kilka dni zarostu zepsuło jego rysy.

Cokolwiek stało się z jego rękami i stopami, prawdopodobnie wymagało oczyszczenia. Włączył prysznic. Woda pachniała trochę słono i wcale nie była gorąca, ale to musiało wystarczyć. Wszedł do środka i zmył z siebie wczorajszy dzień, cały czas opierając się o kafelki. Jego zawroty głowy nie ustępowały, ale wspomnienia z ostatniej nocy wróciły.

Wrócił do domu stosunkowo trzeźwy, a Shut-In przywitał go ozdobną szklaną butelką – bez etykiety. Zamknięty nalegał, aby każdy kieliszek pił w ten sam sposób, pochylając się nad stołem i trzymając w zębach drewniany kieliszek z wyciągniętymi rękami, a następnie podskakując w górę, tak że jego stopy oderwały się od ziemi. W powietrzu alkohol spłynął mu do gardła. Dokończył strzał w pozycji pionowej, z rękami wyciągniętymi ku niebu i wypluł drewniane szkło.

„Ahoj” – powiedział zgodnie z instrukcjami The Shut-In.

Pamiętał wiele takich ujęć i swojego tajemniczego podnajemcę, który narzekał na przypływy, globalne obliczenia, zakopane skarby i nieszczęsne przebudzenia.

– Ahoj – powiedział teraz. „Cholera.”

Opierając się o kafelki, wycisnął odrobinę kremu do golenia na wierzch dłoni i rozsmarował go na policzkach i szyi. Podrapał pionowy pasek po prawym policzku. Kilka zadrapań później dom przechylił się na bok.

Prawie upadł, chyba że chwycił drążek zasłony prysznica, który oderwał się od ściany, a mimo to upadł, zaplątany w zasłonę prysznica. Podłoga uderzyła go w ramię.

"Piekło?" powiedział.

Domyślił się, że to trzęsienie ziemi, chociaż ruch wydawał się zbyt długotrwały i płynny. Deski podłogowe skrzypiały smutną pieśń wieloryba. Wstał, nagi i ociekający wodą. Dom znów się zatrząsł, tym razem mocniej. Coś zastukało o dach. Zawiązał szlafrok i wytarł krem ​​do golenia z nieogolonej lewej połowy twarzy.

Kiedy gwałtownie otworzył drzwi, dom ponownie się zakołysał i powalił go do tyłu. Rozbiła się półka w pokoju rodzinnym. Szkło rozsypane po podłodze. Zamiast tego szedł korytarzem jak krab. Pokój Zamkniętego miał okno wychodzące na podwórko. Cofał się na obolałych dłoniach i stopach, aż jego ramiona dotknęły zamkniętych drzwi.

Wczołgał się do środka i pociągnął nosem. Pokój śmierdział stęchłym potem i woskiem ze świec, a pod tym śliskim zapachem czegoś martwego. Przez zaciągnięte żaluzje nad łóżkiem przesączało się wystarczająco dużo światła słonecznego, aby pokazać mu szereg map wybrzeża, szkiców i odręcznych wierszy pokrywających niemal każdy centymetr ściany. Czerwone pinezki oznaczały na mapach miejsca wzdłuż brzegu oceanu. Szkice przedstawiały dziwaczne stworzenia wynurzające się z morza – masywne bestie z mackami, wieloma zmarszczonymi oczami, kolczastymi łuskami i wzdętymi workami. Niektórzy zionęli ogniem. Inni dzierżyli długie bicze z kolcami. Wydruki z czatów zawierały instrukcje dotyczące dziwnych przepisów i dziwacznych rytuałów.

Marszcząc nos, wspiął się na łóżko, aby otworzyć okno. Materac jęknął. Kiedy zaciągnął żaluzje, serce mu zamarło.

Mózg wirował mu w czaszce.

Brak lądu. Żadnych domów. Żadnych samochodów. Żadnych sąsiadów.

Jego dom unosił się swobodnie po oceanie. Na niebie wirujące chmury burzowe groziły połknięciem nisko wiszącego słońca.

Gdzie się podział świat?

Upadł na bok, uderzając w coś sztywnego przykrytego kocem. To było jak… cholera… noga.

Serce biło mu jeszcze mocniej, co wydawało się niemożliwe. Jego drżąca ręka odsunęła gruby koc. Smród śmierci nasilił się. Twarz Keitha wpatrywała się w górę, a tępymi oczami wpatrywała się w sufit. Złapał przyjaciela za ramię, a jego odsłonięte wnętrzności zmiażdżyły się i rozlały pod spodem. Spadł z łóżka i uderzył o podłogę.

W tym samym czasie coś rozległo się w salonie, po czym rozległy się ciężkie kroki. Spojrzał w dół korytarza i zdążył dostrzec nieludzką sylwetkę. Obce głosy wymieniały sylaby, które brzmiały jak pieśni pijanych wielorybów. Zakręciło mu się w głowie i wsunął się do tyłu pod łóżko.

W korytarzu rozległy się kroki. W polu widzenia pojawiły się dwie pary obcych stóp – łuskowate płetwy wepchnięte w drewniane pantofle. Zawartość półki spadła na ziemię. Kolejna piosenka pijanego wieloryba.

Oczy Murphy'ego rozszerzyły się. Próbował spowolnić oddech, ale jego płuca przypominały ogniste tłoki. Zacisnął dłonie w pięści. Makabryczny obraz zwłok Keitha wciąż pojawiał się przed jego oczami.

Chłodna dłoń spoczęła na jego karku. Prawie krzyknął.

Głos za nim powiedział: „W porządku. Nie słyszą cię. Tu, nad morzem, są praktycznie głusi.

Wzdrygał się przy każdym słowie, spodziewając się, że potwory podniosą łóżko do góry i rozetną go jak rybę. Jak Keith. Ale jeśli stworzenia usłyszały głos, nie dały tego po sobie poznać.

"Czy to ty?" – zapytał, starając się przypomnieć sobie nazwę Zamkniętego.

„To, co ze mnie zostało”.

„Co się stało z Keithem? Co to za rzeczy? Co się do cholery dzieje?"

„Zaproponowałem Keitha Gwanvobitha. Należało dokończyć Przywołanie. Nieśmiertelny Pan pobłogosławił nasz świat swoim pojawieniem się. Niestety, nasz bóg ma rywali. Nasze nie było jedynym Przywołaniem. Bitwa została zakończona. Teraz czekamy, aż bogowie powstaną ponownie, bo żaden bóg nigdy tak naprawdę nie umiera. To, co nie rodzi się, nie może mieć prawdziwej śmierci.

Podczas gdy Zamknięty narzekał, Murphy odwrócił głowę – głowa i szczęka zaklinowały się między sprężyną skrzynkową a podłogą. Niemal sapnął, gdy zobaczył swojego współlokatora. Cały kolor odpłynął z jego twarzy, która teraz spoglądała na niego wzrokiem głęboko osadzonym w czaszce. Kiedy mówił, zęby wypadły mu z ust i rozsypały się po podłodze.

– Co się z tobą do cholery stało?

„Miałem zostać przerobiony na obraz naszego Nieumarłego Pana, ale teraz ten obraz gnije. Jestem ruiną, ale tobie będzie dobrze w tym nowym świecie.

– Co mi zrobiłeś zeszłej nocy?

"Pożegnanie."

„Co zrobiłeś Keithowi?”

„Żegnaj dobrze” – krzyknął Zamknięty.

– Zamknij się – szepnął.

Obłąkany podnajemca podniósł dolną część łóżka do góry, tak że uderzyło ono z powrotem o podłogę. Jego blade wargi rozciągnęły się w grymasie uśmiechu. Siekacz wyskoczył. Stopy Flippera zastukały o podłogę.

„Żegnaj dobrze” – powiedział ponownie jego współlokator.

Śliska macka zacisnęła się na kostce Murphy'ego. Przerażenie wrzało w jego piersi. Próbował się wyrwać, ale został szarpnięty do tyłu. Był już w połowie drogi spod łóżka. W każdej chwili spodziewał się, że jego odsłonięte nogi zostaną dźgnięte, uderzone lub zmiażdżone. Panika zalała mu czaszkę. Złapał Zamkniętego za nadgarstek. Kości w rozgorączkowanym ciele trzeszczały pod uściskiem Murphy'ego.

Uśmiech Zamkniętego zmienił się w szyderczy uśmiech. Zachichotał, a może szlochał, nie da się powiedzieć który.

"Pożegnanie."

„Do cholery” – powiedział Murphy. "Pomóż mi."

"Mam już."

Murphy ścisnął jeszcze mocniej. Kolejna macka chwyciła jego drugą kostkę. Stworzenia szarpnęły się. Coś dźgnęło go w żebra i poczuł w środku ból. Nadgarstek Zamkniętego opadł, teraz nie większy niż gałązka. Jego uścisk zsunął się w dół, obok nadgarstka, do dłoni, w której delikatne kości łamały się i pękały.

"Pożegnanie."

Stworzenia ponownie szarpnęły. Stracił przyczepność. Podnieśli Murphy'ego w powietrze. Rzucał się i wymachiwał, teraz twarzą w twarz z jednym ze stworzeń. Jego twarz była oślizgłą mozaiką prążkowanych muszli upchniętych w szklanej misie wielkości kuli dyskotekowej wypełnionej morską wodą. Warkocze wodorostów unosiły się po obu stronach jego twarzy. Muszle i lśniące mięśnie tworzyły jego tułów, który opierał się na czymś, co wyglądało jak dwa masywne ogony homara. Z jego boków wystawało sześć masywnych ramion, każde trzymające brudne ostrza wykute z długich kolców i przytwierdzone do osłony wykonanej z koralowca i muszli. Cuchnęło rybami i ściekami.

Wypchnęli go za frontowe drzwi, gdzie zacumowany był dziwaczny żaglowiec. Z licznych pokładów, które zdawały się składać z kości, drewna i zamarzniętego piasku, wystawało kilka masztów niczym kolce. Z masztów zwisały skórzane żagle.

Nie ujrzał już słońca przez strasznie długi czas.

***

W głębi statku stworzenia przywiązały go do stołu i przycisnęły rozpalone do czerwoności żelazko do wygolenia prawej strony jego twarzy.

Palące ciepło rozlało się po jego policzku, a jego echo odbiło się na niewidzialnych tatuażach gotujących się na jego dłoniach i stopach. Szarpał się i krzyczał. Kiedy Wierni odrywali żelazo, przylgnęły do ​​niego kawałki zwęglonego mięsa. Zapach spalonej skóry uderzył go w nozdrza.

Przewrócili go na brzuch, nałożyli na głowę gładki, skórzany worek i związali mu ręce za plecami. Coś mokrego i śliskiego przesunęło się po jego lewym palcu i zaczął się obawiać, że to jakiś rodzaj gry wstępnej obcych. Wyszarpnęli wilgoć, rozrywając wraz z nią jego mały paznokieć, pozostawiając jedynie rozdarte łożysko paznokcia i piekący ból. Krzyknął do worka.

Grzechotający dźwięk, który rozpoznał jako śmiech, odbił się echem w ciemności.

Śliskość przesunęła się po jego lewym palcu serdecznym.

– Proszę – powiedział. „Nie rób tego”.

Jeden po drugim wyrywali mu paznokcie u rąk i nóg. Kiedy już to zrobił, macki i płetwy uniosły go w duszne powietrze. Drewno i metal jęczały i klikały wokół niego. Nie czuł żadnej bryzy, więc przyjął, że znajduje się w brzuchu tego okropnego statku.

Bestie rzuciły go w nicość. Zakręciło mu się w głowie. Jego brzuch się zakręcił. Wylądował bokiem na czymś jednocześnie twardym i miękkim. Ktoś pod nim westchnął. Wylądował na stosie ciał, jednych żywych, innych martwych jak worki ryżu. Osoba, na którą wylądował, wydała gardłowy jęk. Chwycił związanymi rękami, ściskając najpierw miękki brzuch, a potem delikatniejszą pierś. Kobieta. Stęknęła i odwróciła się.

„Przykro mi” – powiedział.

Odpowiedziała jedynie niewyraźnymi pomrukami i płaczem. Strach pulsował w jego żyłach, gdy wyobrażał sobie, co jej zrobili. Złamała szczękę? Odciąć jej język? Ciemność wypełniły kolejne jęki i łkania. Strach i mdłości splątały mu się w brzuchu i podeszły do ​​gardła. Sięgnął do sucha do torby zakrywającej głowę.

***

Statek popłynął dalej.

Minuty zmieniały się w godziny i dni, przerywane jedynie skrzypieniem drzwi. Czasami porywacze dźgali go w kręgosłup czymś ostrym i gorącym. Na początku wydawało się to torturą, ale później zdecydował, że to musiał być jakiś rodzaj odżywiania. Innym razem potwory upuszczały na stos świeżych jeńców. Niektórzy nadal potrafili mówić.

„Zaczęło się od strzelaniny w sierocińcu w Seattle” – powiedział agent ubezpieczeniowy z Kansas City, „a potem rozeszła się wiadomość o kilku zsynchronizowanych zabójstwach w Japonii. Następna była Portugalia. Reporterzy początkowo nazywali to terroryzmem”.

„Nie spałam do późna, grając w Mortal Kombat online” – powiedziała zastępcza nauczycielka z Denver – „kiedy nagle mój przeciwnik zniknął w połowie meczu. Wstałem, żeby się napić i przypadkiem sprawdziłem wiadomości. Z miejsca zbrodni w Charleston wyciekło nagranie z telefonu komórkowego. Makabryczne obrazy krwawych pentagramów i innych symboli”.

Pracownika stołówki z bazy sił powietrznych Hickam w Honolulu obudził telefon od swojego chłopaka. „Powiedział, że cała baza jest w stanie pogotowia, że ​​wykryto pewne zakłócenia zarówno na Pacyfiku, jak i na Oceanie Atlantyckim. Kiedy straciłem połączenie, włączyłem telewizor i zobaczyłem wszystkie morderstwa. Następnie pojawił się materiał filmowy uchwycony z Oceanu Atlantyckiego. Gigantyczny pazur uniósł się w górę. Były ostrzeżenia o tsunami. A potem moje mieszkanie unosiło się w wodzie. Jakakolwiek magia powstrzymywała go przed zatonięciem, jednocześnie sprawiała, że ​​woda płynęła.

Dzień po dniu więźniowie żyli w wilgotnej ciemności. Głód gryzł Murphy'ego w żołądku. Więźniowie pracowali na zmianę, śpiąc jeden na drugim w wąskiej dziurze. Nie wszyscy przeżyli podróż. Zwłoki zrobiły całkiem przyzwoite łóżka, jeśli odpowiednio złamałeś kości.

***

Po tygodniach, które musiały minąć, nagły dreszcz wstrząsnął całym statkiem. Drzwi na górze skrzypnęły, a on przygotował się na upadek kolejnego więźnia lub strzał w kręgosłup. Zamiast tego coś oślizgłego i długiego owinęło się wokół niego i uniosło go w górę.

"Co się dzieje?" powiedział. "Proszę przestań."

Podobne prośby, pytania i modlitwy zanosili jego współwięźniowie. Niesiono go dalej, najpierw przez zimny przeciąg – świeże powietrze – potem w duszący upał.

Oślizgłe dłonie rozwiązały jego dłonie i rozłożyły szeroko ramiona. Jego mięśnie krzyczały. Porywacze powiesili go rozłożonego na szorstkiej ścianie. W końcu worek zdjęto z jego głowy.

Jego wygłodniałe oczy niemal dławiły się od przyćmionego światła. Spojrzał mrużąc oczy na twarz potwora, tyle że ten miał na sobie okulary, a nie szklaną miskę. Od nozdrzy do skrzeli na szyi biegły czarne rurki. Błyszczące łuski pokrywały jego zapadnięty brzuch.

Nadal miał na sobie resztki szlafroka i przywiązali go pasami do wewnętrznej ściany okrągłego słupa. Potwór przed nim stał na wąskim drewnianym pomoście otaczającym średnicę szybu. Inne pomosty były zakotwiczone na dole i na górze, a na ścianach na każdym poziomie zawieszono kilkunastu ludzi – niektórych nagich, innych ubranych. Pomosty wykonano z odzyskanego drewna i metalu, ale ściana szybu wydawała się miękka i szorstka jak język kota.

Potwory zakotwiczyły innych ludzi do zakrzywionej ściany po obu jego stronach. Większość stworzeń miała na głowach szklane kule, ale niektóre nosiły gogle i rurki. Kiedy związali ostatniego więźnia, każdy z potworów wyciągnął gruby wąż ze ściany i przemówił do nich, a ich głosy były śliskie, błotniste i wzmocnione w komnacie.

„Witamy w Pain Engine. Wy, którzy nie jesteście wśród Wiernych, będziecie teraz cierpieć dla naszego Pana Glandrictiala. Wskrzesicie to, czego nie można zabić, to, co jest zawsze nienarodzone, a zatem ostatecznie wieczne.

„Poczekaj” – powiedział. "Proszę."

Wierni go zignorowali. Trzymał wąż przed sobą. Z jego końca sterczał ostry zadzior, niczym trzy haczyki sklejone rdzą.

„To jest twoje połączenie z twoim nowym Bogiem” – powiedzieli. „Teraz będziesz oddawać cześć przy ołtarzu cierpienia”.

Uderzyło go w brzuch i sapnął. Wierny wsunął rurkę między zęby. Próbował ugryźć, ale wpełzło mu to do gardła niczym gruby robak. Dusił się, konwulsjonował i prychał, gdy coś w nim falowało i skręcało się w jelitach. Wszędzie wokół niego współwięźniowie wili się, kwilili i krztusili się.

Ruchy tuby ustały. Wisiał bezwładny i spocony na ścianie. W końcu jego sąsiedzi też ucichli. Jedynym hałasem było niewyraźne wicie się w ciemnych poziomach powyżej i poniżej.

„Z wodnistych popiołów waszego świata wasz nowy bóg ożyje ponownie, wciąż i na zawsze” – powiedzieli Wierni. „Oddaj się całkowicie temu świętemu błogosławieństwu”. Po chwili powiedzieli: „Amen”.

Natychmiast rozszalała się w nim burza agonii, blender rozdzierał jego wnętrzności i wgryzał się w sekretne zakamarki. Krzyknął wokół rury. Wszyscy tak zrobili, a lampy wzmocniły krzyki w szybie, tak że hałas wdarł się do jego mózgu. Krew kapała mu z uszu.

***

Agonia trwała dzień po dniu. Czas mógł mierzyć jedynie poprzez gęstniejącą brodę, która wyrastała powoli jedynie z nieoznakowanej połowy jego twarzy.

Nienawistna rurka w jego jelitach musiała zapewniać jakąś formę pożywienia, bo nie umarł z odwodnienia, chociaż głód nieustannie czaił się pod ostrzejszymi bólami, które go przeszywały. Zazwyczaj Ból – jak zaczął nazywać wąż – pozostawał w jego wnętrznościach. Innym razem wbijał się w jego kości udowe, dławił delikatne płuca lub sondował pachwinę. Przypominało to górnika nieustannie poszukującego niezbadanych pokładów cierpienia.

Kiedy Ból dotknął go w nowy, szczególny sposób, jego kręgosłup napiął się i zaczął krzyczeć wokół rurki, uszy pulsowały mu, a z pęcherza kapało to, co w nim było. Zraniony rzadko pozwalał mu spać, trzymając go na skraju szaleństwa. Prowadził rozmowy z dawno wymarłymi zwierzętami. Widział deszcz tam, gdzie go nie było – fioletowe, tłuste kule błyszczącej cieczy.

Zanim jego półbroda połaskotała go w klatkę piersiową, Wierny oderwał Ból z jego twarzy. Próbował przekląć swoich dręczycieli, ale udało mu się wykrzyczeć tylko kilka sylab.

Porywacze ściągnęli go i innych więźniów z muru. Pozostali spadali na wybieg jak szmaciane lalki. Jakimś cudem miał siłę, by wstać, ale pozwolił się przewrócić. Wierni ułożyli je na wózku i kiedy je odwożono, inni Wierni spryskali wodą już gołą ścianę.

Wrzucono więźniów do głębokiego, zamkniętego rowu, który śmierdział zgnilizną. Czołgał się po drgającym ciele i wątłych kościach, bezużytecznie uniesionych łokciach i bezsensownych kościach biodrowych.

„Wykończ go” – powiedziała nauczycielka zastępcza z Denver drżącym głosem. "Śmiertelność." Widział, jak złamała ramię zmarłemu sąsiadowi – złożone złamanie, którego użyła, aby wyciąć postrzępioną ranę we własnym gardle.

Później użył jej brzucha jako poduszki i zapadł w głęboki sen, dopóki macka nie wyciągnęła go z rowu. Wierni podzielili więźniów na dwie grupy – żywych i martwych. Najwyraźniej był wśród żywych i został wrzucony na wózek, którego koła skrzypiały jak myszy.

Wierni podnieśli go z powrotem na ścianę wraz z innymi ocalałymi i nową grupą rekrutów.

„Witamy w Pain Engine” – powiedział Wierny.

***

Czas ciągnął się dalej. Jego broda przerosła mięśnie piersiowe, które w niewytłumaczalny sposób nabrzmiały. To było tak, jakby Ból żerował na nim, ale jego wytatuowane dłonie i stopy w jakiś sposób wysysały z niego również siłę.

Z każdą kolejną wizytą w okopach otaczały go chude ciała, a mimo to stawał się silniejszy, a ramiona były teraz napięte i twarde jak mokra lina. Wszyscy więźniowie, z którymi przybył jako pierwszy, zmarli.

W okopach po raz pierwszy spróbował ludzkiego mięsa. Była to pierwsza przyjemność, jaką zaznał od zawsze. Połykał całe uda, aż rozbolał go brzuch. Później czerpał inne przyjemności od współwięźniów. Niektórym kobietom wydawało się to sprawiać przyjemność, choć on wolał, gdy stawiały opór. Ściskał je drżącymi dłońmi, a potem płakał nad utraconym człowieczeństwem.

Obawiał się, że Wierni zorientują się, jak długo przetrwał i jak silny się stał, ale wkrótce zdał sobie sprawę, że dla nich był tylko bydłem – kolejnym pozbawionym twarzy trybikiem w ich machinie tworzenia bogów.

Kiedy jego półbroda sięgała poza blady, rzeźbiony brzuch, obmyślił głupi plan. W okopach nie szukał mięsa ani seksu. Nie, teraz potrzebował odwagi.

Wyrwał wnętrzności mężczyźnie z wytatuowaną flagą stanu Ohio na przedramieniu. Rozciągnął je na grubych prętach zakrywających otwór drenażowy, a wyciągnięty brzuch pozostawił zawiązany w rowie.

Minął kolejny cykl.

Skręcił razem pasma jelitowe, tworząc sześć długich sznurków i wypolerował je ludzkim sercem.

Minął kolejny cykl.

Skonstruował mały instrument wykorzystując kość biodrową i kręgosłup. Przejrzał wiele kości kobiecej dłoni, aby znaleźć odpowiedni kilof.

Machina Bólu miała dwoje drzwi – jedne prowadzące do okopów, drugie, przez które wchodzili nowi więźniowie. Drzwi te pozostawały otwarte tylko na tyle długo, aby wjechał wóz pełen nowego bydła – wąskie okno możliwości.

Dwoje drzwi znajdowało się po przeciwnych stronach szybu. Musiał walczyć dookoła, a pod ręką było zawsze mniej niż tuzin Wiernych.

Stąd gitara Gore.

***

Ostatnim razem, gdy Wierni wyprowadzili go z okopów, wepchnął kawałki języka do obu uszu i schował gitarę za podartą szatę. Wrzucili go na wózek. Koła zajęczały pod nim, gdy pojazd toczył się w tunelu. Drzwi do Pain Engine otwarły się. Wózek przejechał. Kilkunastu Wiernych czekało, aby zawiesić swoje mięso na ścianie.

Czas rozwalić tych skurwielów.

Chwycił gitarę Gore i zeskoczył z wózka. Ryczeli strażnicy. Pchnął chudego więźnia w najbliższego Wiernego. Wpadły w kupę. Wyciągnął Hurta ze ściany i wepchnął tubę na struny gitary.

Z kościanym kilofem w dłoni wystukał serię nut – wzmocniony pisk, od którego zadrżały ściany. Mimo prowizorycznych zatyczek do uszu, przeszywająca piosenka wciąż wbijała mu się w mózg. Więźniowie krzyczeli. Strażnicy w akwariach upadli na ręce i kolana. Ci w goglach trzymali się za głowy.

Brzdąkał dalej. Bolały go przedramiona. Jego palce płonęły. Wkrótce krew sprawiła, że ​​struny gitary stały się śliskie.

Strażnicy podeszli bliżej i zmarszczyli brwi.

Opadł na jedno kolano i zaczął brzdąkać z całych sił. Pot lał mu się z twarzy. Najbliższy strażnik wyciągnął kolczasty miecz. Przysunął się bliżej, a jego cień przesuwał się teraz nad nim. Proszę. Proszę. Jego prawa ręka zamazała się od skoncentrowanego ruchu. Jego lewe palce sondowały i naciskały struny, mając nadzieję, że znajdą nutę, która przyniesie mu zbawienie.

Strażnik uniósł miecz. Murphy nadal brzdąkał.

Nagle kule zasłaniające większość głów strażników pękły. Szklana i śmierdząca woda rozpryskiwała się na wszystkie strony, dzwoniąc po jego ramionach i kłując w karku. Strażnik pchnął miecz w dół, ale on zachwiał się na bok i zamachnął się Gore Guitar w górę. Zły instrument roztrzaskał się w bałaganie strun. Strażnik zeskoczył z pomostu, ale Murphy uwolnił go od miecza.

Większość strażników leżała teraz na pomoście i bezskutecznie wciągała suche powietrze. Tylko czterech z goglami pozostało na nogach, a jeden stał najbliżej drzwi wyjściowych, w których teraz leżał duszący się strażnik, drżąc i dysząc.

Z rykiem Murphy przedarł się do wyjścia, dźgając i tnąc. Powalił pierwszego strażnika. Świezi więźniowie na wozie wili się i mocowali, ale byli teraz związani i niewiele mogli pomóc. Drugi strażnik uniósł krótką włócznię. Murphy zaatakował, wbijając stworzenie w ścianę, dźgając go w brzuch i wyrywając mu broń. Odwrócił się i rzucił włócznią w strażnika w drzwiach. Uderzył go między łopatki. Upadł na ziemię, rycząc żałobną pieśń.

Czwarty strażnik dmuchnął w małą spiralną skorupę, która wydała głęboki dźwięk. Murphy dźgnął strażnika w gardło, ale było już za późno. To ostrzeżenie odbiło się echem w całym Silniku Bólu. Przybędzie więcej strażników.

Rozwiązał więźniów na wozie, pstrokatą załogę składającą się z czterech mężczyzn i dwóch kobiet, wszyscy z brudnymi włosami, mrużącymi oczami, spalonym słońcem ciałem i wieloma bliznami.

„Chwyć za broń” – powiedział. „Musimy już iść”.

Poprowadził ich korytarzem, trzymając miecz w każdej pulsującej dłoni. Pierwsza fala strażników zaatakowała, a on zanurkował między nich jak opętany, chociaż tak przypuszczał, ponieważ jego stopy i dłonie pulsowały zemstą zaprawioną przez eony i rozprzestrzenioną na setki światów, a on wiedział, że jest pionek w starożytnej wojnie, ale nawet pionek może zadecydować o zwycięstwie lub porażce. Odciął głowę jednemu ze stworzeń okrutnym kawałkiem ostrza i chwytając jego wciąż drgające macki, użył jego czaszki jako buławy, aż nie pozostała po niej nic poza papkowatymi fragmentami mózgu i kości.

Kiedy zakończyła się pierwsza bitwa, tylko trzech uchodźców pozostało w stanie stać na nogach. Jedna z kobiet została raniona w udo i leżała zakrwawiona na podłodze. Dźgnął ją w oko – jej drugie oko rozszerzyło się szeroko i wpatrywało się głupio w ostrze – i rozkazał pozostałym pójść za nim.

***

Strażnicy wydawali się nieprzygotowani do stawiania oporu, gdyż na każdym kroku Murphy’ego witały spojrzenia pełne paniki i zaskoczenia. Wkrótce natknął się na coś w rodzaju obszaru przetwórstwa, w którym nowo przybyli ludzie byli piętnowani, pakowani, wiązani i obdzierani z paznokci. Wyzwolił ich i wysłał ich dręczycieli.

„No dalej, do cholery” – powiedział, nienawidząc piasku w zbolałym gardle.

W końcu poprowadził grupę około dwudziestu uchodźców przez wąską rurę na powierzchnię ich więzienia. Spodziewał się zaczerpnąć świeżego powietrza, ale na zewnątrz cuchnęło zgniłymi rybami i kwaśnym deszczem. Spodziewał się słońca i błękitnego nieba, ale zamiast tego znalazł półksiężyc wiszący krzywo wśród zielonych, świecących gwiazd. Na niebie wisiała dziwna mgła, która nie zaćmiła gwiazd, ale zabarwiła je kolorem grochówki. Odkrył, że ich więzieniem było unoszące się na wodzie zwłoki boga, którego ci idioci wybrali. Martwa rzecz rozciągała się tak wielka, że ​​nie był w stanie zobaczyć jej w całości. Gdyby musiał zgadywać, wyobraziłby sobie, że jest większy niż Manhattan.

Później dowiedział się, że ten bóg był jednym z kilku, którzy wyłonili się z jakiegoś nieziemskiego portalu pod głębinami oceanu. Ich ogromne ciała zalały glob – niczym grubas wrzucony do wanny – a ich zwłoki wraz z wrakami ludzkiej cywilizacji zabrudziły jednolity ocean świata.

Wiotkie macki boga rozciągały się na wiele mil. Opancerzone płytki wielkości drapaczy chmur wtopiły się w ropiejące ciało.

Różne domy i budynki mieszkalne, a nawet stodoła w niewytłumaczalny sposób unosiły się w wodzie, wszystkie powiązane grubą liną i zadokowane obok zwłok boga. Wśród nich dryfował jego własny dom. Ten sam obcy statek, który zacumował w jego domu, pływał na skraju tej dziwnej konglomeracji.

W wodzie pływały ławice martwych ryb, z wyschniętymi oczami i otwartymi ustami. Unosiły się wśród nich stada nielotnych ptaków z rozpostartymi i podartymi skrzydłami niczym nielotne anioły.

„Wracamy po pozostałych” – powiedział.

Chudy mężczyzna z kudłatą brodą potrząsnął głową. „Nie wrócę tam.”

Pozostali mruknęli ostrożnie, zgadzając się. W Murphym zawrzał gniew. Prawdę mówiąc, nie przejmował się torturowanymi duszami w Pain Engine, ale potrzebował większej załogi i nie mógł ich zebrać sam. Zrobił więc to, co potrafił najlepiej – sam napisał scenariusz.

„Ludzkość może być bliska wyginięcia” – stwierdził. „Może tylko pozostali nasi bracia i siostry w tym trupim więzieniu. Jeśli odwrócimy się od nich, możemy okazać się zdrajcą całej ludzkości. To może być nasza jedyna szansa na uratowanie ich od życia w cierpieniu, aby nakarmić boga, którego Wierni już tak wiele nam odebrali. Ja na przykład nie mogę żyć z tym ciężarem przyciśniętym do mojej duszy.

Niemal się roześmiał, słysząc te ostatnie słowa, wiedział bowiem, że dusza dawno temu została rozbita na wątłą pozostałość.

„Możesz chwycić za wiosło i wiosłować, by odzyskać wolność, lub możesz wziąć miecz i walczyć o zbawienie ludzkości”. Uniósł swoje zakrwawione miecze. Tłum wiercił się. Musiał mocno zamknąć. Położył dłoń na piersi. „Trzymaj ten wybór w swoim sercu. Niech odpowiedź rozbrzmiewa echem w twoich żyłach.”

Zakrwawiony i ponury tłum patrzył na niego, kołysząc się na gigantycznym zwłokach. Chore fale uderzały w zwiotczałe ciało boga. Z bezkresnego oceanu przyleciała w ich stronę mewa i rozbiła się o niszczejący brzeg. Miotał się i miotał, zanim znalazł spokój.

***

Na dobrze oświetlonej scenie Teatru Nowego nad zgromadzonymi aktorami przelatuje gołąb, a nie obdarta mewa. Nie zapada się, lecz wznosi się nad zachwyconym tłumem. Aktor grający Półbrodego kładzie dłoń w stylu Przysięgi wierności na swojej wypchanej piersi i mówi: „Bracia i siostry, trzymajcie ten wybór w sercu i pozwólcie, aby odpowiedź popłynęła echem w waszych żyłach”.

Słowa te rozbrzmiewają wśród prowizorycznych trybun wykutych z żelaza i drewna wyrzuconego na brzeg – teraz przysiadają dla różnorodnej grupy boskich górników, dzieci, rybaków, miejskich nurków i rolników-bóstw.

Sam Halfbeard siedzi głęboko na widowni. Jego postrzępiony płaszcz wisi ciężko od słonej wody i więcej niż odrobiny krwi. Rany na klatce piersiowej pulsują wściekle. Jego przeklęte dłonie i stopy przeżuwają ból, przekazując go z powrotem.

Chichocze z tej zabawy i przeżuwa kawałek suszonego mięsa. Aktor go grający wykonuje całkiem przyzwoitą robotę, a jego kostium kąpielowy jest szokująco podobny do prawdziwego artykułu. Podczas jednej ze scen walki jego półbroda zwisa luźno z twarzy, ale publiczność wydaje się zbyt pochłonięta legendą, żeby się tym przejmować.

Autorzy tej farsy obdarzyli go miłością – dziką ciemnowłosą kobietą, która służy jako pierwszy oficer w jego wielu słynnych pirackich przygodach. Razem oni i jego lojalna załoga zabijają wielu Wiernych i ratują niezliczone ludzkie życia. Jego narzeczona zostaje zabita pod koniec pierwszego aktu przez jego nemezis, Wiernego Generała, który prawie zabija Półbrodego za pomocą złowrogiej pułapki z udziałem łodzi podwodnych i delfinów.

W prawdziwym życiu nigdy nie miał narzeczonej. Podczas swoich podróży zabrał ze sobą wielu kochanków – niektórych chętnych, innych nie – ale żadna nie trwała długo. Nigdy nie miał pierwszego oficera, a jego rzekomo lojalna załoga składała się z najemników, przestępców i niewolników.

Nie miał też nemezis.

Przeżył niezliczone próby zamachu, w tym dzisiejszy atak. I nadal żywi głęboką nieufność do delfinów. Zabił setki Wiernych, ale także zamordował niezliczoną ilość ludzi i pozostawił jedynie ich zwłoki, aby opowiedzieć historię skubającym rybom.

W połowie drugiego aktu jego nastrój się pogarsza. Aktor na scenie zdaje się drwić ze swojej okropnej egzystencji. Wiwaty zgromadzonej publiczności tylko go rozgniewały i pogłębiły jego wstręt do samego siebie. Nie mając już apetytu, podaje resztkę boskiego suszonego mięsa dziecku siedzącemu obok niego, klepie dziewczynkę po głowie i rusza w stronę ciasnych uliczek Lunar Acres.

"Wychodzisz?" – mówi pracownik teatru obsługujący tylne wyjście, niechlujny młody mężczyzna z tatuażami na szyi i haczykowatym nosem. „Ale koniec jeszcze nie nadszedł”.

Półbrody kręci zakapturzoną głową. „Obawiam się, że koniec nigdy nie nadejdzie”.

„To inspirująca opowieść, prawda?” – mówi pracownik. „Wiem, że to niemożliwe, ale lubię myśleć, że Półbrody wciąż tam jest – wciąż żegluje po morzach, nęka Wiernych i czuwa nad nami wszystkimi”.

„Dlaczego to niemożliwe?”

– Miałby już sto lat i nie byłby w takim stanie, który mógłby komukolwiek zrobić krzywdę.

– Można by tak pomyśleć, prawda? Półbrody mówi. – A co z incydentem, który miał miejsce dziś wieczorem? Słyszałem, że Wierni zaatakowali mężczyznę wyglądającego jak Półbrody.

Wzrusza ramionami. "Ciężko powiedzieć. Mogliby to być aktorzy uliczni. Mógł być jednym z oszustów Półbrodego. Widziałem ich całe gangi, głupie dzieciaki z twarzami pokrytymi tatuażami i kulawymi splecionymi półbrodami. Nie, on nie żyje. On żyje tylko w naszych sercach.”

„Powiedz mi, synu, co byś powiedział Półbrodemu, gdybyś spotkał go tej samej nocy na tych ulicach?”

„Och, poklepałbym go po plecach i serdecznie mu podziękował za jego liczne poświęcenia”.

– A co byś mu zaproponował?

Pracownik zaciska spierzchnięte wargi. – Myślę, że czegokolwiek chciał.

"W rzeczy samej."

Półbrody uderza mężczyznę w gardło, miażdżąc delikatne kawałki, które mogłyby wyrazić wołanie o pomoc. Ciągnie swoją ofiarę w ciemną uliczkę. Cienie śmierdzą moczem i zgnilizną. Zarzuca pulsujące dłonie na szyję robotnika i ściska go. Spalona słońcem twarz głupca ciemnieje. Jego oczy wytrzeszczają się.

Przez cały czas dłonie i stopy Półbrodego przyjemnie mrowią. Przez lata nauczył się nie połykać takich posiłków jak głodny wilk, raczej popijać ból i strach. W ten sposób zamienia życie tego człowieka z posiłku w ucztę. Jak cywilizowany człowiek posługuje się nawet nożem i widelcem.

Gdy Półbrody sonduje jelita zardzewiałymi zębami, ofiara drga i ma konwulsje. W oddali publiczność wiwatuje, klaszcze i tupie nogami. Kręci mu się w głowie. Aplauz się nasila. Wyobraża sobie, że aktorzy pewnie kłaniają się. Być może przywódca całuje zabitą narzeczoną lub udaje ostatnie dźgnięcie swojego nemezis.

„Takie rzeczy jak bohaterowie i złoczyńcy są mitami” – Półbrody mówi do krwawego bałaganu pod nim. „Prawdziwe zło czai się w nas. Szepcze pod naszymi łóżkami, swędzi nasze dłonie i tańczy pod naszymi stopami.

Bałagan wije się w odpowiedzi.

"Nie martw się. Prawie skończyliśmy."

Wkrótce tłum przepływa obok. Chłopcy i dziewczęta dźgają się nawzajem kiepskimi mieczami-zabawkami sprzedawanymi w teatrze. Mężczyźni i kobiety idą ręka w rękę, rozmawiając z szerokimi uśmiechami. Kiedy przechodzi ostatni z nich i gasną światła Teatru Nowego, chwyta się za serce mężczyzny, obejmując ostatnie, szarpane uderzenia.

„Czy to tutaj mieszkam?” on mówi. „Tu, w twoim sercu?”

Mężczyzna wzdryga się po raz ostatni. Wrzuca to, co z niego zostało, do zachłannej piany oceanu, chowając do kieszeni marne pięć łusek swojej ofiary.

Idzie ciemnymi uliczkami do swojego starego domu, zacumowanego na skraju Lunar Acres. Jego buty tupią po dachu, po drabinie i na werandzie. Stamtąd ocean rozciąga się w nieskończoność w poszukiwaniu nieba. Ta dwójka spotyka się tylko w snach.

Dom śmierdzi śmiercią, niezależnie od tego, ile sprząta. To tak, jakby przestrzeń była nawiedzona przez smród jego czynów. Mógł się przeprowadzić już dawno temu. Bóg wie, że go na to stać, ale wydaje się właściwe, aby tu zostać. Czasami, drzemiąc na kanapie, przypomina sobie człowieka, którym był, zanim świat uległ zapasom obcych bogów. Rozbiera się i zabiera zrabowane łuski do starego pokoju Keitha. Umieszcza je w wybrzuszonej materiałowej torbie i aktualizuje swoją księgę. Jego majątek jest obsceniczny i wypełnia pokoje zajmowane wcześniej przez Keitha i Shut-In.

W końcu układa się do swojego łóżka. Jego stary szlafrok – dawno temu przerobiony na piracką szarfę i pokryty niechlujnymi szwami i przypadkowymi łatami – wisi na ścianie.

Sen szybko go pochłania.

Budzi się w nocy tylko raz, słysząc ciche szuranie w ciemności. Jego zmęczone oczy badają cienie. Po drugiej stronie korytarza blada kałuża ciała błyszczy w zielonkawym świetle księżyca. Podsuwa się bliżej. Strach ściska mu kręgosłup.

Istota uśmiecha się i szepcze: „Wracaj do snu. Zapominać."

Chce chwycić miecz, ale jego dłonie i stopy drętwieją, zdradzając go i przykuwając do łóżka. Jego wzrok ciemnieje. Słyszy, jak bestia się zbliża i mamrocze bełkotliwe pieśni. Jego ciało przesuwa się po nim, zimne i tłuste. Nie może krzyczeć. Szepcze do niego całą noc, wykonując swoją straszliwą robotę.

Wieczność później świt wyłania się z podmokłych krańców zatopionego świata. Półbrody siada i sapie. Wchodzi do salonu i otwiera drzwi. Światowy ocean liże jego werandę. Jak zawsze, pamięć o wczorajszym nawiedzeniu zanika. Nisko wiszące słońce pełza po jego twarzy, gdzie samotna łza więdnie i wysycha na policzku. Pozostawia po sobie słony ślad.

Recenzja „Wojny domowej”: czy warto obejrzeć?

Kliknij, aby dodać komentarz

Musisz być zalogowany, aby dodać komentarz Zaloguj

Dodaj komentarz

wykazy

Dreszcze i dreszcze: ranking filmów „Cisza radiowa” od cholernie genialnych do po prostu cholernych

Opublikowany

on

Filmy nieme w radiu

Matt Bettinelli-Olpin, Tyler Gillett, i Czad Villella wszyscy są filmowcami tworzącymi wspólną wytwórnię tzw Radio Silence. Bettinelli-Olpin i Gillett są głównymi reżyserami pod tym pseudonimem, podczas gdy Villella zajmuje się produkcją.

W ciągu ostatnich 13 lat zdobyli popularność, a ich filmy stały się znane jako posiadające swoisty „podpis” Radia Cisza. Są krwawe, zwykle zawierają potwory i mają karkołomne sekwencje akcji. Ich najnowszy film Abigail jest przykładem tego podpisu i jest prawdopodobnie ich najlepszym filmem. Obecnie pracują nad ponownym uruchomieniem Johna Carpentera Ucieczka z Nowego Jorku.

Pomyśleliśmy, że przejrzymy listę projektów, którymi kierowali, i uszeregujemy je od najwyższej do najniższej. Żaden z filmów i filmów krótkometrażowych na tej liście nie jest zły, wszystkie mają swoje zalety. Te rankingi od góry do dołu to tylko te rankingi, które według nas najlepiej prezentują ich talenty.

Nie uwzględniliśmy filmów, które wyprodukowali, ale których nie wyreżyserowali.

#1. Abigail

Aktualizacja drugiego filmu na tej liście, Abagail, jest naturalnym postępem Radio Cisza miłość do horroru w zamknięciu. Podąża praktycznie tymi samymi śladami Ready or Not, ale udaje mu się pójść o krok lepiej — chodzi o wampiry.

Abigail

#2. Gotowy czy nie

Ten film umieścił Radio Cisza na mapie. Choć nie odniósł takiego sukcesu kasowego, jak niektóre inne ich filmy, Ready or Not udowodnił, że zespół może wyjść poza ograniczoną przestrzeń antologii i stworzyć zabawny, ekscytujący i krwawy film przygodowy.

Ready or Not

#3. Krzyk (2022)

Kompletujemy wszystkie dokumenty (wymagana jest kopia paszportu i XNUMX zdjęcia) potrzebne do Krzyczeć zawsze będzie polaryzującą serią, ten prequel, kontynuacja, restart – jakkolwiek chcesz to nazwać, pokazało, jak bardzo Radio Silence znało materiał źródłowy. To nie było lenistwo ani żądza gotówki, po prostu miło spędzony czas z legendarnymi postaciami, które kochamy, i nowymi, którzy nas polubili.

Krzyk (2022)

#4 W kierunku południowym (wyjście)

Radio Silence przedstawia swój sposób działania found footage na potrzeby tej antologii filmu. Odpowiedzialni za historie z podpórek do książek, tworzą przerażający świat w swoim segmencie zatytułowanym Droga wyczerpane, który dotyczy dziwnych, unoszących się w powietrzu istot i pewnego rodzaju pętli czasowej. To pierwszy raz, kiedy widzimy ich pracę bez drżącej kamery. Gdybyśmy mieli ocenić cały film, pozostałby on na tym miejscu zestawienia.

Południowa granica

#5. V/H/S (10)

Film, od którego wszystko się zaczęło dla Radia Cisza. A może powinniśmy powiedzieć segment od tego wszystko się zaczęło. Mimo że nie jest to film pełnometrażowy, to, co udało im się zrobić w tak krótkim czasie, było bardzo dobre. Ich rozdział nosił tytuł 10/31/98, film krótkometrażowy z udziałem grupy przyjaciół, którzy rozbijają coś, co uważają za zainscenizowany egzorcyzm, tylko po to, by nauczyć się nie zakładać pewnych rzeczy w noc Halloween.

V / H / S

#6. Krzyk VI

Podkręcenie akcji, przeprowadzka do dużego miasta i wynajem Ghostface użyj strzelby, Krzyk VI wywrócił franczyzę do góry nogami. Podobnie jak ich pierwszy film, ten film igrał z kanonem i udało mu się pozyskać wielu fanów w swoim kierunku, ale zniechęcił innych za koloryzowanie zbyt daleko od ukochanego serialu Wesa Cravena. Jeśli jakakolwiek kontynuacja pokazywała, jak trop się starzeje, to właśnie ona Krzyk VI, ale udało mu się wycisnąć trochę świeżej krwi z tego prawie trzydziestoletniego filaru.

Krzyk VI

#7. z powodu diabła

Dość niedoceniany, pierwszy pełnometrażowy film Radia Silence, będący próbką rzeczy zaczerpniętych z V/H/S. Został nakręcony w wszechobecnym stylu found footage, ukazujący formę opętania i przedstawiający nieświadomych mężczyzn. Ponieważ była to ich pierwsza tak poważna praca w studiu, wspaniałym kamieniem probierczym jest zobaczenie, jak daleko zaszli w opowiadaniu historii.

z powodu diabła

Recenzja „Wojny domowej”: czy warto obejrzeć?

Kontynuuj czytanie

Aktualności

Być może najstraszniejszy i najbardziej niepokojący serial roku

Opublikowany

on

Być może nigdy nie słyszałeś Ryszard Gad, ale prawdopodobnie to się zmieni po tym miesiącu. Jego miniserial Mały Renifer po prostu uderz Netflix i jest to przerażająco głębokie zanurzenie się w molestowanie, uzależnienia i choroby psychiczne. Jeszcze bardziej przerażające jest to, że opiera się on na rzeczywistych trudach Gadda.

Sednem historii jest mężczyzna o imieniu Donny’ego Dunna grany przez Gadda, który chce być komikiem stand-upowym, ale nie wychodzi mu to zbyt dobrze ze względu na tremę wynikającą z niepewności.

Pewnego dnia w swojej codziennej pracy spotyka kobietę o imieniu Martha, graną do perfekcji przez Jessicę Gunning, która od razu jest oczarowana dobrocią i urodą Donny'ego. Nie trwa długo, zanim nadaje mu przydomek „Mały Renifer” i zaczyna go bezlitośnie prześladować. Ale to tylko szczyt problemów Donny'ego, ma on swoje własne, niezwykle niepokojące problemy.

Ta miniserial powinna zawierać wiele motywów przewodnich, więc ostrzegam, że nie jest ona dla osób o słabym sercu. Okropności tutaj nie wynikają z krwi i krwi, ale z fizycznego i psychicznego znęcania się, które wykraczają poza jakikolwiek fizjologiczny thriller, jaki kiedykolwiek widziałeś.

„To oczywiście bardzo prawdziwe pod względem emocjonalnym: byłem poważnie prześladowany i maltretowany” – powiedział Gadd. Ludzie, wyjaśniając, dlaczego zmienił niektóre aspekty historii. „Ale chcieliśmy, żeby zaistniała w sferze sztuki i chroniła ludzi, na których jest oparta”.

Dzięki pozytywnym przekazom szeptanym serial nabrał rozpędu, a Gadd przyzwyczaja się do rozgłosu.

„Wyraźnie trafił w sedno” – powiedział The Guardian. „Naprawdę w to wierzyłem, ale zdjęcie zostało zdjęte tak szybko, że czuję się trochę smagany wiatrem”.

Możesz przesyłać strumieniowo Mały Renifer w serwisie Netflix już teraz.

Jeśli Ty lub ktoś, kogo znasz, padł ofiarą napaści na tle seksualnym, skontaktuj się z krajową infolinią ds. przemocy na tle seksualnym pod numerem 1-800-656-HOPE (4673) lub przejdź do Rainn.org.

Recenzja „Wojny domowej”: czy warto obejrzeć?

Kontynuuj czytanie

Kino

Oryginalna kontynuacja „Soku z żuka” miała interesującą lokalizację

Opublikowany

on

sok z żuka w filmie „Hawaje”.

W późnych latach 80. i wczesnych 90. kontynuacje hitów filmowych nie były tak linearne jak obecnie. To było raczej w stylu: „odtwórzmy sytuację jeszcze raz, ale w innym miejscu”. Pamiętać Prędkość 2lub Europejskie wakacje National Lampoon? Nawet Alienschoć jest dobry, podąża za wieloma punktami fabuły oryginału; ludzie utknęli na statku, android, mała dziewczynka w niebezpieczeństwie zamiast kota. Dlatego ma sens, że jedna z najpopularniejszych komedii o zjawiskach nadprzyrodzonych wszechczasów, Sok z żuka postępowałby według tego samego schematu.

W 1991 roku Tim Burton zainteresował się kontynuacją swojego oryginału z 1988 roku, pt. to się nazywało Sok z żuka idzie po hawajsku:

„Rodzina Deetz przeprowadza się na Hawaje, aby stworzyć ośrodek wypoczynkowy. Rozpoczęła się budowa i szybko odkryto, że hotel będzie znajdował się na szczycie starożytnego cmentarza. Sok z żuka pojawia się, aby uratować sytuację.

Burtonowi spodobał się scenariusz, ale chciał napisać go od nowa, więc poprosił gorącego wówczas scenarzystę Daniel Waters który właśnie skończył przyczyniać się do Wrzosy. Przepuścił więc szansę producentowi David Geffen zaproponował Oddział Beverly Hills uczony w piśmie Pameli Norris bez skutku.

W końcu Warner Bros. zapytał Kevin Smith uderzyć Sok z żuka idzie po hawajsku– zaśmiał się na ten pomysł, powiedzenie„Czy nie powiedzieliśmy już wszystkiego, co mieliśmy do powiedzenia w pierwszym Soku z żuka? Czy musimy jechać do tropików?”

Dziewięć lat później sequel został zabity. Studio stwierdziło, że Winona Ryder jest już za stara na tę rolę i konieczna jest całkowita zmiana obsady. Ale Burton nigdy się nie poddał. Było wiele kierunków, w których chciał obrać swoich bohaterów, łącznie z crossoverem Disneya.

„Rozmawialiśmy o wielu różnych rzeczach” – reżyser powiedział w Entertainment Weekly. „To było wcześnie, kiedy jechaliśmy, Sok z żuka i nawiedzony dwórSok z żuka idzie na zachód, cokolwiek. Pojawiło się wiele rzeczy.”

Szybkie przewijanie do 2011 kiedy zaproponowano inny scenariusz na kontynuację. Tym razem autor Burtona Dark Shadows, zatrudniono Setha Grahame-Smitha, który chciał mieć pewność, że ta historia nie będzie remake'iem lub ponownym uruchomieniem, który będzie zbierał pieniądze. Cztery lata później w 2015, scenariusz został zatwierdzony, a Ryder i Keaton zapowiedzieli, że wrócą do swoich ról. W 2017 scenariusz ten został odnowiony, a następnie ostatecznie odłożony na półkę 2019.

W czasie, gdy w Hollywood krążył scenariusz kontynuacji, w 2016 artysta o imieniu Alex Murillo opublikował coś, co wyglądało jak jeden arkusz dla Sok z żuka dalszy ciąg. Chociaż zostały sfabrykowane i nie miały żadnych powiązań z Warner Bros., ludzie myśleli, że są prawdziwe.

Być może wirusowość dzieła wywołała zainteresowanie Sok z żuka kontynuacja po raz kolejny i ostatecznie potwierdzono to w 2022 roku Sok z żuka 2 miał zielone światło od scenariusza napisanego przez Wednesday pisarzy Alfreda Gougha i Milesa Millara. Gwiazda tego serialu Jenny Ortegi podpisał kontrakt z nowym filmem, którego zdjęcia rozpoczęły się za 2023. Potwierdzono również, że Danny elfman wróci, żeby zaliczyć wynik.

Burton i Keaton zgodzili się, że nowy film pt Sok z żuka, Sok z żuka nie polegałby na CGI ani innych formach technologii. Chcieli, żeby film sprawiał wrażenie „ręcznie zrobionego”. Film zakończył się w listopadzie 2023 roku.

Minęły ponad trzy dekady, zanim wymyślono kontynuację Sok z żuka. Mam nadzieję, że skoro powiedzieli aloha Sok z żuka idzie po hawajsku było wystarczająco dużo czasu i kreatywności, aby to zapewnić Sok z żuka, Sok z żuka uhonoruje nie tylko bohaterów, ale także fanów oryginału.

Sok z żuka, Sok z żuka wejdzie do kin 6 września.

Recenzja „Wojny domowej”: czy warto obejrzeć?

Kontynuuj czytanie